POLECAMY: Między nami sąsiadami

Materiały informacyjno-edukacyjne zgromadzone w portalu informacyjnym pt. Między nami sąsiadamiw latach 2013-2015. 

Europejski Funduszuna rzecz Integracji Obywateli Państw Trzecich i budżet państwa 

POLECAMY: Imigranci/ sąsiedzi / my

MATERIAŁY EDUKACYJNE POŚWIECONE CUDZOZIEMCOM

Internetowa Telewizja Edukacyjna, realizowana w ramach projektu pt. "Moda na wielokulturowość".

Europejski Fundusz na rzecz Integracji Obywateli Państw Trzecich i budżet państwa.  

 

Strona główna

Giorgi Maglakelidze

Giorgi Maglakelidze, Gruzin, 37 lat

Właściciel klubu Aikido Sohei i biura turystycznego Pearl of Caucasus

Autor książek Toasty Gruzińskie oraz Gruzja. Przewodnik reportażowo-kulturowy i Rozmówki polsko gruzińskie

 

 

Skąd jesteś?

Jestem Gruzinem. Pochodzę z Tibilisi.

 

Jak trafiłeś do Polski?

Będąc studentem, pracowałem w czasie wakacji jako instruktor nurkowania w Turcji. Zakochałem się w polskiej dziewczynie i przyjechałem za nią do Polski.

 

Czym się tutaj zająłeś?

Jestem instruktorem sztuk walki. Zacząłem ćwiczyć Aikido jeszcze jak byłem dzieciakiem. W Tibilisi mieliśmy swój klub. Były ciężkie czasy, ćwiczyliśmy przy świecach, bo nie było światła, ale frekwencja była duża. Nie było prądu, nie było telewizji, ludzie nie mieli co robić, więc chodzili ćwiczyć. Po przyjeździe do Polski otworzyłem swój klub. Zostałem też zaproszony do prowadzenia zajęć z przedszkolakami. Wyszło świetnie i zaczęły się do mnie zgłaszać kolejne przedszkola. Aikido jest sztuką samoobrony, z założenia nie jest agresywne. Opracowałem autorską metodę nauki, która nie ma takich elementów, jak dźwignia na stawy. Dbam o to, żeby dzieci nie uczyły się agresji, tylko rozładowywały energię. Lubię pracę z dziećmi - są szczere, dużo się można od nich dowiedzieć na własny temat. W Polsce jest dystans między dziećmi, a dorosłymi. Dzieci są niedotykalne, kontakty fizyczne są tabuizowane. W Gruzji faceci mają bliski kontakt z dzieciakami, bawią się, przytulają. Jak pojechałem pierwszy raz z córką do Gruzji, to cały czas ktoś ją dotykał, podszczypywał, głaskał po włosach. Przeżyła szok kulturowy. Oprócz tego, że pracuję z przedszkolakami, to nadal mam swój klub dla dorosłych. Nie wypadam z formy.

 

Nie miałeś problemów z otworzeniem swojego klubu jako cudzoziemiec?

Na początku było bardzo ciężko. Miałem kartę pobytu, która nie upoważnia do założenia własnej działalności gospodarczej. Urząd do Spraw Cudzoziemców, to był koszmar! Wystawałem zimą o siódmej rano w kolejkach czekając na otwarcie. Wszystko było po polsku, dokumenty nie były tłumaczone, a pracownicy nie znali języków obcych. Mówię biegle po angielsku, turecku, gruzińsku i rosyjsku, ale nie byłem w stanie załatwić żadnej sprawy.

 

Jakie wrażenie zrobiła na Tobie Polska?

Polska mnie zadziwiła. Jak przyjechałem była zima stulecia, -25°C, nigdy w życiu czegoś takiego nie przeżyłem. Przez pierwsze trzy lata ciężko mi było się dostosować - inne jedzenie, pogoda, relacje między ludźmi. Gruzini mają zażyłe relacje sąsiedzkie, wszyscy się znają, spędzają razem czas. Dzieci są wypychane z domu, żeby bawiły się na dworze, zamiast siedzieć przed komputerem. Na podwórku jest integracja, dzieci razem dorastają, chodzą do tego samego przedszkola, potem szkoły, jedzą obiady w domach swoich kolegów. Od sąsiadów można coś pożyczyć, wpaść na kawę. Polacy natomiast są zdystansowani, można się z nimi zaprzyjaźnić, ale to wymaga czasu, oswojenia się. W Warszawie ludzie są zabiegani, żeby się z kimś spotkać musisz dzwonić, umawiać się. W domku-bliźniaku, w którym mieszkałem sąsiadom mówiło się tylko „dzień dobry”, żadnych sąsiedzkich wizyt. Ten zanik kontaktów jest częściowo związany z dużymi aglomeracjami, w Tibilisi też powstają zamknięte osiedla, na których ludzie przestają utrzymywać relacje sąsiedzkie. Kilka lat po przyjeździe przeprowadziłem się do Grodziska Mazowieckiego, tam ludzie są bardziej gościnni, znają się nawzajem. Podoba mi się w Polakach, że są temperamentni. Nie jest tak, jak w Stanach, że jak kogoś potrącisz, to on cię jeszcze przeprasza. Są zadziorni, impulsywni, to jest fajne.

 

Czy w twoim związku wychodziły różnice międzykulturowe?

Polskie kobiety mają mocny charakter. Najpierw jest polska mocna mama, potem jest polska mocna żona, wydaje mi się, ze faceci od dzieciństwa nie mają za dużo do powiedzenia. Przez to kobiety narzekają, że polscy mężczyźni zbyt spokojni.

 

Znam Gruzina, który twierdzi, że w Polsce nie ma prawdziwych mężczyzn. Że ci są tylko na Kaukazie.

U nas od dzieciństwa dają chłopcom wyrastać na kogucika. W Polsce mężczyzna ma być partnerem, dzielić się obowiązkami, odciążyć kobietę. Podoba mi się to, nauczyłem się tak żyć. Dziś wydaje mi się naturalne pozmywanie po sobie jak jestem u kogoś w gościach. Żony moich gruzińskich przyjaciół są zachwycone, oni mniej.

 

W ostatnich latach stosunki polsko-gruzińskie się ociepliły.

Polacy bardzo nas wsparli w czasie wojny w 2008 roku i Gruzini to pamiętają. Tam każdy wie, kto to jest Kaczyński, mają o nim bardzo dobre zdanie. Do Polski zaproszono też wtedy na wakacje trzysta gruzińskich dzieci. Pomagałem, jako wolontariusz, organizować te kolonie. To było wzruszające. Spędziły dwa tygodnie w Bieszczadach, zorganizowano im mnóstwo atrakcji, dostały bardzo dużo prezentów. Wydając rozmówki polsko-gruzińskie napisałem, że dziękuję za to Polakom.

 

Oprócz rozmówek wydałeś też dwie książki.

Założyłem w Polsce swoje wydawnictwo Geoplis. Pierwszą książką, którą wydałem były Toasty gruzińskie. U nas bardzo dużą wagę podczas biesiad przykłada się do wznoszenia toastów, to rodzaj przekazywanej z pokolenia na pokolenie ustnej tradycji. Kiedy przyjechałem do Polski, musiałem nauczyć się skracać swoje toasty o pół godziny, bo ja chciałem gadać, a wszyscy chcieli pić. U nas najpierw pije się za tamadę, osobę odpowiedzialną za wznoszenie toastów, potem za gospodarza, za gospodynię, za krewnych, za dzieci, za dzieci krewnych, za miłość i tak dalej. Tak wznosi się dwadzieścia pierwszych toastów, a potem już można pić za co się chce.

 

Trzeba dużo wypić.

Trzeba. W gruzińskich biesiadach jest jedna tajemnica: żeby się nie upijać trzeba jeść dużo natki pietruszki i tłustego mięsa.

 

Wydałeś też Przewodnik reportażowo-kulturowy.

80 procent turystów w Gruzji to Polacy. Wydałem przewodnik, który poza praktycznymi informacjami, takimi jak sprawdzone miejsca noclegowe, oparty jest na wywiadach z Polakami, którzy podróżowali po Gruzji. Przeprowadziłem około dwudziestu rozmów, między innymi z dziewczynami, które podróżowały autostopem, chłopakami, którzy zwiedzali Gruzję na rowerach, z grupą, która wyprawiła się na Kaukaz dżipami. Opowiadają o swoich doświadczeniach, zderzeniach kulturowych. Wszyscy są zadziwieni tym jak bardzo gościnnie zostali przyjęci. Gruzini, mimo że się im nie przelewa, zapraszają do domów, goszczą, karmią.

 

Czy wiążąca się z turystyką komercjalizacja usług nie jest zagrożeniem dla spontanicznej gościnności?

Nie widzę nic złego w łączeniu gościnności z zarabianiem pieniędzy. Często jest tak, że Gruzini goszczą turystów, a turyści nie wiedzą, jak się za to odwdzięczyć. A tam jest ciężko. Ceny są takie jak tutaj, ale zarobki dużo, dużo mniejsze. W Gruzji jest obciachem brać od kogoś pieniądze, wymiana działa na zasadach barterowych. Jeżeli ktoś nas ugości, to warto się odwdzięczyć, wziąć dziecko gospodarza na lody, czy kupić słodycze. Dlatego napisałem swoją książkę, opisuję w niej te różnice kulturowe, wyjaśniam niepisane zasady. Ja zawsze jak jeżdżę w góry i ktoś mnie tam gości, to zostawiam pieniądze w szufladzie i potem przez telefon mówię, gdzie są i dziękuję z gościnę.

 

Zmieniłeś się pod wpływem życia w Polsce?

Nauczyłem spotykać się o czasie, a nie spóźniać 20 minut. Nauczyłem się być bardziej konkretnym w rozmowach biznesowych, liczyć pieniądze. Polacy i Gruzini żyją trochę inaczej, u nas jest slowfood, slowlife, jest gorąco, wszystko toczy się powoli. Przez to Gruzini nie doceniają wartości czasu i pieniądza. Gdyby ocknęli się tak jak Polacy w latach 80. i zaczęli pracować, to dzisiaj ich sytuacja wyglądałaby znacznie lepiej. W czasach Związku Radzieckiego w Gruzji był dobrobyt, nie było pustych półek, importowano szwajcarskie sery, były słodycze, kiełbasy. Ten dobrobyt przyzwyczaił Gruzinów do lekkiego życia, a teraz nie jest lekko.

 

Wtedy było lepiej?

Nie, było gorzej, ale w Związku Radzieckim wiedzieli co komu dać, a co komu zabrać. Gruzinom trzeba dać jedzenie i pełne sklepy, żeby się nie buntowali. Teraz ludzie są biedni, ale mają wolność słowa, jest demokracja, politycznie nie jesteśmy zależni od Rosji w takim stopniu, jak Białoruś, czy Ukraina. Ale za te zmiany musieliśmy zapłacić. Ja jestem z rocznika ’77, w moim pokoleniu jest bardzo wielu straconych. Ludzie nie umieli odnaleźć się po reformach - wybuchła wojna, nie było światła, do sklepów stały kolejki, wieczorami strach było wychodzić z domu, tak wzrosła przestępczość. Wielu ludzi przepadło wśród tych zmian. 70-80 procent moich kolegów albo uciekło z kraju, albo popadło w uzależnienia, albo ma problemy psychologiczne. Są też tacy, którzy nie pracują po dziś dzień, są na utrzymaniu matek, bo nie mogli, albo nie chcieli znaleźć pracy. To są tematy tabu. Może Gruzini mnie znienawidzą za ten wywiad, ale uważam, że warto rozmawiać, mówić o tym, nie zamiatać problemów pod dywan.

 

Czy to znaczy, że nie zamierzasz tam wracać?

Wracam tam co roku, w Tibilisi została moja mama, ale na razie nie myślę o tym, żeby przenieść się do Gruzji na stałe. Przez pierwsze kilka lat strasznie tęskniłem za domem. Teraz się już trochę przyzwyczaiłem, ale wciąż czuję nostalgię. Gruzinów ciągnie do kraju. Może wrócę na starość z żona i założymy winnice.